Indyk. Bo wieprzowiny w zasadzie nie jemy. Wołowinę tylko od czasu do czasu. Jeśli już ma być mięso, to najczęściej jakiś drób. Kurczak albo indyk. Gęsi nie, bo nie cierpię jej zapachu. Kaczki nie, bo ciężka jest, a poza tym mistrzynią w przygotowywaniu luzowanej, faszerowanej kaczusi była babcia Basia. Ja nie nauczyłam się, niestety. A więc - indyk......
Składniki:
- filet z piersi indyczej
- olej
- sól
- złocista przyprawa do kurczaka (firmy Kamis)
- pieprz ziołowy
Mięso polać olejem, posypać solą i przyprawami. Wstawić do lodówki na całą noc.
Teraz przełożyć mięso do rękawa i polać resztką marynaty. Rękaw zapiąć klipsami i zrobić na jego górze kilka małych nacięć. Wstawić do nagrzanego (ok. 180*C) piekarnika na jakąś godzinę.
Pod koniec pieczenia rozciąć rękaw, aby mięso lekko się zrumieniło.
Tak wygląda ta pieczeń po rozkrojeniu. A ja, jeśli już mam jeść mięso, to zdecydowanie wolę je na zimno.
Tu, pieczeń z indyka podana (na zimno) z buraczkami w śmietanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz